Zara wpatrywała się ze skupieniem we wschodzące słońce. Podziwiała niesamowitą grę barw, jednocześnie usilnie starając się zebrać rozbiegane myśli. Wszystko wokół zmienia się. Dzień ustępuje nocy, noc dniu. Pory roku kolejno przejmują władzę, każda niesie coś innego. Wiedziała, że nie zapobiegnie zmianom zachodzącym w jej życiu, tak jak nie może zapobiec temu, by szaroniebieskie niebo rozbłysło tysiącami odcieni czerwieni, pomarańczy, różu i fioletu. Taka jest kolej rzeczy. Zwykli ludzie muszą się z tym pogodzić. Ale czy ona nadal będzie zwykłą dziewczyną, jaką decyzję podejmie? Tego nie wiedziała. Starała się na spokojnie przeanalizować wszystkie plusy i minusy każdej z możliwości. Robiła tak zawsze, kiedy nie wiedziała, którego z dwóch chłopców wybrać. Ale chyba teraz sytuacja była poważniejsza. Szczenięca miłość pod każdym względem ustępowała możliwości zawładnięcia pradawnymi mocami. Ile ona ma z nimi wspólnego? Poza dziwacznym imieniem, z którego z resztą śmiali się wszyscy jej rówieśnicy? Może powinna być zła za te lata upokorzeń, odmienności, znoszone po prostu, bez słowa wyjaśnienia? Na żadne z pytań nie znajdowała odpowiedzi. W jej głowie panował zupełny chaos. Postanowiła nie myśleć, wyłączyć się.
Otworzyła na moment oczy, które zamknęła, by ułatwić sobie ogarnięcie zaśmieconego umysłu. Słońce ukazało ponad linią horyzontu już połowę swojej tarczy. Podziwiała przez chwilę grę światła i otaczających go barw, by za chwilę spuścić wzrok na dolinę. Z wrzosowiska, na którym znalazła swoją oazę, widziała ją całą dokładnie. Skupione ciasno chatki, błyskając wypolerowanymi dachówkami, rzucały gdzieniegdzie długie cienie. Pośród nich krzątali się już, mimo wczesnej nawet dla nich godziny, pierwsi robotnicy. Porządkowali obejścia, zamiatali wybrukowane uliczki, niewiele czasu poświęcali na konieczne, codzienne obowiązki. Chcąc, nie chcąc, zajmą się tym kobiety. Oni nie mają na to czasu, święto już blisko. Nie mogą przecież obrazić bogów. Ale czy święto w ogóle się odbędzie? Dziewczyna nie miała już ochoty na więcej pytań. Wyswobodziła złożone do tej pory po turecku nogi i zanurzyła je w wilgotnych jeszcze od rosy wrzosach. Ręce postawiła za sobą i odchylając się do tyłu wystawiła skórę do promieni słońca. Było jej cudownie, stwierdziła w myślach, że mogłaby tak trwać bez końca. „Więc zgódź się!” podpowiadał głos pochodzący z tyłu czaszki. „Wiesz, jak będziesz traktowana. Jedno Twoje słowo.”
Nie mogła już tego wytrzymać. Czy naprawdę cały świat, nawet własny umysł, jest przeciwko niej? Poczuła się po raz pierwszy tak, jak czują się zbuntowane nastolatki. Była zła, lecz przed oczami stała jej sylwetka Asslana. Co zrobi z nim? Jak wtrzyma bez niego? Zacisnęła mocno oczy. Podjęła decyzje. Słońce ukazało na niebie całą swoją krasę.
Zara wpatrywała się ze skupieniem we wschodzące słońce. Podziwiała niesamowitą grę barw, jednocześnie usilnie starając się zebrać rozbiegane myśli. Wszystko wokół zmienia się. Dzień ustępuje nocy, noc dniu. Pory roku kolejno przejmują władzę, każda niesie coś innego. Wiedziała, że nie zapobiegnie zmianom zachodzącym w jej życiu, tak jak nie może zapobiec temu, by szaroniebieskie niebo rozbłysło tysiącami odcieni czerwieni, pomarańczy, różu i fioletu. Taka jest kolej rzeczy. Zwykli ludzie muszą się z tym pogodzić. Ale czy ona nadal będzie zwykłą dziewczyną, jaką decyzję podejmie? Tego nie wiedziała. Starała się na spokojnie przeanalizować wszystkie plusy i minusy każdej z możliwości. Robiła tak zawsze, kiedy nie wiedziała, którego z dwóch chłopców wybrać. Ale chyba teraz sytuacja była poważniejsza. Szczenięca miłość pod każdym względem ustępowała możliwości zawładnięcia pradawnymi mocami. Ile ona ma z nimi wspólnego? Poza dziwacznym imieniem, z którego z resztą śmiali się wszyscy jej rówieśnicy? Może powinna być zła za te lata upokorzeń, odmienności, znoszone po prostu, bez słowa wyjaśnienia? Na żadne z pytań nie znajdowała odpowiedzi. W jej głowie panował zupełny chaos. Postanowiła nie myśleć, wyłączyć się.
Otworzyła na moment oczy, które zamknęła, by ułatwić sobie ogarnięcie zaśmieconego umysłu. Słońce ukazało ponad linią horyzontu już połowę swojej tarczy. Podziwiała przez chwilę grę światła i otaczających go barw, by za chwilę spuścić wzrok na dolinę. Z wrzosowiska, na którym znalazła swoją oazę, widziała ją całą dokładnie. Skupione ciasno chatki, błyskając wypolerowanymi dachówkami, rzucały gdzieniegdzie długie cienie. Pośród nich krzątali się już, mimo wczesnej nawet dla nich godziny, pierwsi robotnicy. Porządkowali obejścia, zamiatali wybrukowane uliczki, niewiele czasu poświęcali na konieczne, codzienne obowiązki. Chcąc, nie chcąc, zajmą się tym kobiety. Oni nie mają na to czasu, święto już blisko. Nie mogą przecież obrazić bogów. Ale czy święto w ogóle się odbędzie? Dziewczyna nie miała już ochoty na więcej pytań. Wyswobodziła złożone do tej pory po turecku nogi i zanurzyła je w wilgotnych jeszcze od rosy wrzosach. Ręce postawiła za sobą i odchylając się do tyłu wystawiła skórę do promieni słońca. Było jej cudownie, stwierdziła w myślach, że mogłaby tak trwać bez końca. „Więc zgódź się!” podpowiadał głos pochodzący z tyłu czaszki. „Wiesz, jak będziesz traktowana. Jedno Twoje słowo.”
Nie mogła już tego wytrzymać. Czy naprawdę cały świat, nawet własny umysł, jest przeciwko niej? Poczuła się po raz pierwszy tak, jak czują się zbuntowane nastolatki. Była zła, lecz przed oczami stała jej sylwetka Asslana. Co zrobi z nim? Jak wtrzyma bez niego? Zacisnęła mocno oczy. Podjęła decyzje. Słońce ukazało na niebie całą swoją krasę.

Tak, że tak... Jakieś koncepcje, na temat tego, jak może się wszystko dalej potoczyć? Zapał jest, pomysłu nie ma -,-